Korzystając z wiosennej
aury wybrałam się z przyjaciółmi na Śnieżnik. Wyruszyliśmy
skoro świt i szybko dotarliśmy do Międzygórza.
Zachwyciły nas
zabudowania w stylu tyrolskim, z przepięknymi rzeźbieniami,
krużgankami, balkonikami i balustradami, wciśnięte ciasno między
górskie zbocza. Część z nich co prawda lata świetności ma już
za sobą, widać jednak, że większość przeżywa swoją drugą
młodość w rękach nowych właścicieli, którzy remontują je,
starając się przy tym zachować wszystkie detale architektoniczne.
Po krótkiej sesji fotograficznej w centrum Międzygórza oraz przy
wodospadzie Wilczki, wyruszyliśmy szlakiem w stronę najwyższego
szczytu Ziemi Kłodzkiej. Szliśmy wśród pięknego lasu budzącego
się do życia, a że przygotowaliśmy się do wędrówki solidnie,
wypatrywaliśmy oczy w poszukiwaniu występującego tu ponoć muflona
(sprawdziliśmy w internecie, że wygląda jak koza z potężnymi
baranimi rogami). Muflona nie spotkaliśmy. Może zbyt głośno
wyrażaliśmy swoje zachwyty nad cudami przyrody i łaskawością
pogody, która jakby na nasze życzenie rozgoniła chmury. Im dalej
szliśmy, tym nasz zapał słabł, aż wynurzyliśmy się ponad górną
granicę lasu. Jeszcze tylko ostatnie, najbardziej strome podejście
i znaleźliśmy się przed schroniskiem. Połowę naszej grupy
ogarnęła radość i duma z osiągnięcia szczytu. Było to jednak
uczucie krótkotrwałe. Czar prysł, gdy druga połowa (ta, która na
Śnieżniku bywała już wcześniej) wyjaśniła pozostałym, że to
jeszcze nie jest cel naszej wędrówki, a od schroniska do szczytu
dzieli nas jeszcze „parę kroków”. Gdy w końcu zdobyliśmy
wietrzny i bezleśny szczyt, naszym oczom ukazała się panorama
całej Ziemi Kłodzkiej. Zapomnieliśmy o odciskach i zmęczeniu i
chłonęliśmy niezapomniane widoki. Przegonił nas dopiero wiejący
nieustannie zimny wiatr. Zbudowaliśmy jeszcze na pamiątkę
wieżyczkę z kamieni, pochodzących z dawnej wieży widokowej i
ruszyliśmy w dół. Po dotarciu do domu byliśmy wymęczeni i
zziębnięci. Nie pomogła nawet gorąca herbata z sokiem malinowym.
Przemarzłam do szpiku kości.
Zaczęłam zastanawiać
się nad sposobami rozgrzania i wtedy przypomniałam sobie rozmowę z
Panią Sandrą sprzed kilku dni, kiedy w gabinetach SPA Dworu Elizy
buszowały ogromne maskotki lwów. Próbowały wejść do kapsuły
SPA, ale przestraszyły się, że zamokną im pluszowe futerka.
Rehabilitantka opowiadała im o kilku programach dostępnych w
kapsule: redukujących stres i odprężających, redukujących
cellulit, wzmacniających działanie kosmetyków. Zaintrygował nas
wtedy program „szkockie przebudzenie” i próbowaliśmy zgadywać,
czym różni się przebudzenie w Szkocji od naszego. Nie dowiedziałam
się do końca na czym polega, może kiedyś ten program dla Was
przetestuję i opiszę. Tymczasem przypomniałam sobie o jeszcze
jednym programie, o jakim mówiła Sandra. Zapisałam się na kąpiel
w kapsule z programem „naturalne oczyszczenie”. Głównym
zadaniem zabiegu jest oczyszczenie organizmu i usunięcie z niego
toksyn, ale mi zależało na czymś innym. Pragnęłam ciepła.
Kiedy
przemarznięta weszłam do kapsuły pojawił się przyjemny i co
najważniejsze, ciepły deszcz, jakby tropikalny. Temperatura rosła,
aż poczułam się ciepło i przytulnie, niczym w saunie. Później
pojawiły się na przemian zimne i ciepłe natryski i bicze wodne. Na
dodatek środek kapsuły zaczął wibrować, co odebrałam jako
delikatny masaż. Odprężyłam się całkowicie i rozgrzałam, a
przy okazji wyszłam z zabiegu z „nie swoją” skórą: doskonale
oczyszczoną i nawilżoną. Centrum SPA zaczyna mnie powoli
uzależniać.
A może planujecie
zabieg, który chcielibyście, abym dla Was przetestowała? Dajcie
znać, a ja zrobię to z wielką przyjemnością.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz