wtorek, 13 maja 2014

Oczyszczająca kąpiel po męczącym dniu

Korzystając z wiosennej aury wybrałam się z przyjaciółmi na Śnieżnik. Wyruszyliśmy skoro świt i szybko dotarliśmy do Międzygórza.
 
 Zachwyciły nas zabudowania w stylu tyrolskim, z przepięknymi rzeźbieniami, krużgankami, balkonikami i balustradami, wciśnięte ciasno między górskie zbocza. Część z nich co prawda lata świetności ma już za sobą, widać jednak, że większość przeżywa swoją drugą młodość w rękach nowych właścicieli, którzy remontują je, starając się przy tym zachować wszystkie detale architektoniczne. 

 Po krótkiej sesji fotograficznej w centrum Międzygórza oraz przy wodospadzie Wilczki, wyruszyliśmy szlakiem w stronę najwyższego szczytu Ziemi Kłodzkiej. Szliśmy wśród pięknego lasu budzącego się do życia, a że przygotowaliśmy się do wędrówki solidnie, wypatrywaliśmy oczy w poszukiwaniu występującego tu ponoć muflona (sprawdziliśmy w internecie, że wygląda jak koza z potężnymi baranimi rogami). Muflona nie spotkaliśmy. Może zbyt głośno wyrażaliśmy swoje zachwyty nad cudami przyrody i łaskawością pogody, która jakby na nasze życzenie rozgoniła chmury. Im dalej szliśmy, tym nasz zapał słabł, aż wynurzyliśmy się ponad górną granicę lasu. Jeszcze tylko ostatnie, najbardziej strome podejście i znaleźliśmy się przed schroniskiem. Połowę naszej grupy ogarnęła radość i duma z osiągnięcia szczytu. Było to jednak uczucie krótkotrwałe. Czar prysł, gdy druga połowa (ta, która na Śnieżniku bywała już wcześniej) wyjaśniła pozostałym, że to jeszcze nie jest cel naszej wędrówki, a od schroniska do szczytu dzieli nas jeszcze „parę kroków”. Gdy w końcu zdobyliśmy wietrzny i bezleśny szczyt, naszym oczom ukazała się panorama całej Ziemi Kłodzkiej. Zapomnieliśmy o odciskach i zmęczeniu i chłonęliśmy niezapomniane widoki. Przegonił nas dopiero wiejący nieustannie zimny wiatr. Zbudowaliśmy jeszcze na pamiątkę wieżyczkę z kamieni, pochodzących z dawnej wieży widokowej i ruszyliśmy w dół. Po dotarciu do domu byliśmy wymęczeni i zziębnięci. Nie pomogła nawet gorąca herbata z sokiem malinowym. Przemarzłam do szpiku kości.

Zaczęłam zastanawiać się nad sposobami rozgrzania i wtedy przypomniałam sobie rozmowę z Panią Sandrą sprzed kilku dni, kiedy w gabinetach SPA Dworu Elizy buszowały ogromne maskotki lwów. Próbowały wejść do kapsuły SPA, ale przestraszyły się, że zamokną im pluszowe futerka. Rehabilitantka opowiadała im o kilku programach dostępnych w kapsule: redukujących stres i odprężających, redukujących cellulit, wzmacniających działanie kosmetyków. Zaintrygował nas wtedy program „szkockie przebudzenie” i próbowaliśmy zgadywać, czym różni się przebudzenie w Szkocji od naszego. Nie dowiedziałam się do końca na czym polega, może kiedyś ten program dla Was przetestuję i opiszę. Tymczasem przypomniałam sobie o jeszcze jednym programie, o jakim mówiła Sandra. Zapisałam się na kąpiel w kapsule z programem „naturalne oczyszczenie”. Głównym zadaniem zabiegu jest oczyszczenie organizmu i usunięcie z niego toksyn, ale mi zależało na czymś innym. Pragnęłam ciepła. 
Kiedy przemarznięta weszłam do kapsuły pojawił się przyjemny i co najważniejsze, ciepły deszcz, jakby tropikalny. Temperatura rosła, aż poczułam się ciepło i przytulnie, niczym w saunie. Później pojawiły się na przemian zimne i ciepłe natryski i bicze wodne. Na dodatek środek kapsuły zaczął wibrować, co odebrałam jako delikatny masaż. Odprężyłam się całkowicie i rozgrzałam, a przy okazji wyszłam z zabiegu z „nie swoją” skórą: doskonale oczyszczoną i nawilżoną. Centrum SPA zaczyna mnie powoli uzależniać.

A może planujecie zabieg, który chcielibyście, abym dla Was przetestowała? Dajcie znać, a ja zrobię to z wielką przyjemnością.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz