poniedziałek, 26 maja 2014

Ceremonia na twarz SensiSkin Garden




Po rytuale saunowym właściwie nie potrzebuję żadnych zabiegów. Moja skóra jest nadal gładka i delikatna, a chciałam coś dla Was przetestować i coś opisać. Z takim zamysłem weszłam do SPA i poprosiłam Anię o radę.
  • OK, skoro jesteś taka idealnie gładka, to może zróbmy coś z twoją twarzą – odpowiedziała.
  • Co jest nie tak z moją twarzą??? - zapytałam zdziwiona. Owszem, nie mam już osiemnastu lat i, owszem, może nie dbam o nią tak jak powinnam ale żeby aż tak? - To może jakiś przeszczep? - Zażartowałam niepewnie.
  • Doskonały pomysł – skwitowała mnie Ania – ale zanim przejdziemy do tak drastycznych środków, proponuję ceremonię na twarz. Łuszczy ci się delikatnie skóra na czole. Zastosujemy linię kosmetyków do cery wrażliwej, które odżywią, nawilżą cerę i złagodzą podrażnienia.
Przestałam się droczyć i w duchu przyznałam Ani rację. Od razu przystąpiłyśmy do dzieła. Po szybkim demakijażu nałożyła mi „coś” na twarz. Poprosiłam o objaśnienie, aby móc dokładniej Wam to opisać. Okazało się, że jest to peeling. Dziwne, nie jestem ekspertem i do tej pory myślałam, że peeling musi być szorstki, żeby, mówiąc dobitnie, zedrzeć wierzchnią warstwę skóry. Okazało się, że owszem, tak działa peeling mechaniczny, ale może być też peeling enzymatyczny, który rozpuszcza martwą warstwę naskórka. Co ciekawe, peeling nałożony w postaci maski zastygł i Ania zdjęła go w jednym kawałku, po czym przystąpiła do masażu twarzy przy pomocy galaretki ryżowej. Bardzo lubię galaretki, ich świeżość i konsystencję, ale w połączeniu z masażem twarzy to już prawie raj.
Masaż trwał chyba około pół godziny i był tak niesamowicie odprężający, że polecam go wszystkim z pełną odpowiedzialnością. Masaż ciała jest zawsze cudowny, ale masaż twarzy go przebija całkowicie. Nie wiem, czy na pewno poprawia owal twarzy lub ujędrnia (po zabiegu mój owal pozostał bez zmian ;-), ale relaksuje maksymalnie. Po masażu przyszedł czas na matującą maseczkę ziołową i tutaj zdziwienie: przyzwyczaiłam się już do „egzotycznego” składu kosmetyków. Zawsze pytam co się w nich znajduje i dowiaduję się o ekstraktach z papai i passiflory, proszku z lotosu i nektarze z kiwi. A tym razem? Pietruszka, koper, bazylia... swojskie zioła najlepiej rozjaśniają przebarwienia i ściągają pory (ha ha, uwielbiam to określenie...). Po maseczce Ania wmasowała mi w skórę łagodzący krem.

Jeśli miałabym jednym słowem skwitować ten zabieg, to stwierdziłabym, że polecam gorąco, najbardziej ze względu na genialny masaż. To był najprzyjemniejszy masaż, jakiego w życiu doświadczyłam.

poniedziałek, 19 maja 2014

Babski wieczór w SPA

W czwartek postanowiłyśmy z dziewczynami spędzić babski wieczór w SPA. Zrelaksować się, pośmiać, porozmawiać na poważne tematy i poplotkować.
We cztery przyjechałyśmy wieczorem do Dworu Elizy i zaczęłyśmy od lampki wina. A że w większości byłyśmy bezpośrednio po pracy i nie zdążyłyśmy w domu zjeść obiadu, zamówiłyśmy Brytfannę Gospodarza. Dostałyśmy całą brytfannę grillowanych mięs i warzyw, a do tego dipy i kiszone ogórki. Najadłyśmy się tak nieprzyzwoicie, że potrzebowałyśmy chwili oddechu, by móc wstać od stolika. Kierowane wyrzutami sumienia postanowiłyśmy skorzystać z fitnessu i spalić kalorie na bieżni i rowerkach. Nie był to najlepszy pomysł, ponieważ ledwo mogłyśmy się poruszać z pełnymi brzuchami. Przegrupowałyśmy się na basen, by tam wypocząć i się zrelaksować. To był strzał w dziesiątkę. Po chwili leniwego pływania (a raczej unoszenia się na wodzie) zdecydowałyśmy się na rytuał saunowy. Najpierw weszłyśmy do sauny, by posiedzieć chwilę w ciszy i z przymkniętymi oczami. Po chwili odprężenia, kiedy zrobiło się naprawdę gorąco, prowadzący rytuał Pan Paweł rozdał nam pojemniczki z delikatnym peelingiem. Po dokładnym wmasowaniu go w całe ciało i jeszcze kilku chwilach spędzonych w saunie, wyszłyśmy z niej, by spłukać resztki specyfiku i schłodzić się na leżakach przy basenie. Skorzystałyśmy z pysznego, orzeźwiającego ponczu z kawałkami pomarańczy, arbuza i chyba melona. Do tego częstowałyśmy się mrożonymi cząstkami grapefruita i winogron. Kiedy już wypoczęłyśmy przy dźwiękach muzyki sączącej się z głośników, znowu przeszłyśmy do sauny. Tym razem po podgrzaniu wmasowałyśmy w skórę balsam miodowy a po nim krem jogurtowy. Było przy tym sporo śmiechu, bo w gorącej atmosferze sauny zastanawiałyśmy się, czy wmasowujemy w siebie jeszcze krem, czy już swój własny pot. Musiał to być jakiś specjalny krem, który wchłania się w wysokiej temperaturze. Taki domowy krem lub balsam chyba spłynąłby po nogach razem z potem? Właściwie to nie wiem, nigdy do tej pory nie kremowałam się w saunie, może wy macie jakieś doświadczenia w tej kwestii? W każdym razie ten krem wchłonął się doskonale. Po wyjściu z sauny efekt był piorunujący. Usiadłyśmy na leżakach by wypocząć. Nie mogłyśmy uwierzyć, że w tak krótkim czasie skóra może stać się aż tak gładka i delikatna. 

Goście hotelowi pływający w basenie patrzyli się na nas dziwnym wzrokiem, kiedy przez dobre dziesięć minut dotykałyśmy z niedowierzaniem swoich rąk, ramion i nóg. Cały rytuał odprężył nas do tego stopnia, że nie miałyśmy ochoty ruszać się z leżaków (nie bez znaczenia był fakt, że tuż obok ustawiona była misa z ponczem. Do tej pory nie ustaliłyśmy, czy melon w nim był, czy nie, jednak bez wątpliwości wyczułyśmy tam delikatną nutą alkoholu, co również nie pozwoliło nam się stamtąd oddalić). Dopiero gdy poncz „dobiegł końca” odświeżyłyśmy się raz jeszcze i przegrupowałyśmy się do restauracji. Czułyśmy się trochę nieswojo z oklapniętymi włosami i brakiem makijażu, gdy tymczasem rozpoczynał się koncert. Na szczęście ukryłyśmy się przy najodleglejszym stoliku i próbowałyśmy zgadywać tytuły utworów. Pan Maciej pięknie grał na pianinie standardy jazzowe i utwory z muzyki filmowej. Stworzył świetny nastrój, szkoda tylko, że nie jesteśmy zbyt uzdolnione muzycznie. Poddałyśmy się szybko i przestałyśmy odgadywać wykonawców. Inni goście wykazali się chyba większym obyciem, bo z łatwością wymieniali tytuły i kompozytorów. Cóż, nie można być doskonałym we wszystkim ;-)
Na koniec spotkała nas jeszcze jedna niespodzianka: widowiskowy pokaz płonącej wieży z Sambuki. Kelner ustawił wieżę z kieliszków po których spływał płonący alkohol. Po przyjściu do domu zaraz sprawdziłam czym jest ta sambuka. Okazuje się, że to włoski likier anyżkowo-ziołowo-owocowy podawany najczęściej w sposób "con la mosca" – do likieru wrzuca się nieparzystą liczbę ziaren kawy i podpala powierzchnię. Gdy alkohol się wypali, zdmuchuje się płomień i wypija napój a ziarna kawy żuje.

To był niezapomniany wieczór i koniecznie będziemy musiały go powtórzyć, tyle, że ilość chętnych ciągle rośnie. Gdy opowiadam o tym wypadzie znajomym, każda chce się do nas dołączyć. Tylko jak my się później wszystkie pomieścimy w saunie???

wtorek, 13 maja 2014

Oczyszczająca kąpiel po męczącym dniu

Korzystając z wiosennej aury wybrałam się z przyjaciółmi na Śnieżnik. Wyruszyliśmy skoro świt i szybko dotarliśmy do Międzygórza.
 
 Zachwyciły nas zabudowania w stylu tyrolskim, z przepięknymi rzeźbieniami, krużgankami, balkonikami i balustradami, wciśnięte ciasno między górskie zbocza. Część z nich co prawda lata świetności ma już za sobą, widać jednak, że większość przeżywa swoją drugą młodość w rękach nowych właścicieli, którzy remontują je, starając się przy tym zachować wszystkie detale architektoniczne. 

 Po krótkiej sesji fotograficznej w centrum Międzygórza oraz przy wodospadzie Wilczki, wyruszyliśmy szlakiem w stronę najwyższego szczytu Ziemi Kłodzkiej. Szliśmy wśród pięknego lasu budzącego się do życia, a że przygotowaliśmy się do wędrówki solidnie, wypatrywaliśmy oczy w poszukiwaniu występującego tu ponoć muflona (sprawdziliśmy w internecie, że wygląda jak koza z potężnymi baranimi rogami). Muflona nie spotkaliśmy. Może zbyt głośno wyrażaliśmy swoje zachwyty nad cudami przyrody i łaskawością pogody, która jakby na nasze życzenie rozgoniła chmury. Im dalej szliśmy, tym nasz zapał słabł, aż wynurzyliśmy się ponad górną granicę lasu. Jeszcze tylko ostatnie, najbardziej strome podejście i znaleźliśmy się przed schroniskiem. Połowę naszej grupy ogarnęła radość i duma z osiągnięcia szczytu. Było to jednak uczucie krótkotrwałe. Czar prysł, gdy druga połowa (ta, która na Śnieżniku bywała już wcześniej) wyjaśniła pozostałym, że to jeszcze nie jest cel naszej wędrówki, a od schroniska do szczytu dzieli nas jeszcze „parę kroków”. Gdy w końcu zdobyliśmy wietrzny i bezleśny szczyt, naszym oczom ukazała się panorama całej Ziemi Kłodzkiej. Zapomnieliśmy o odciskach i zmęczeniu i chłonęliśmy niezapomniane widoki. Przegonił nas dopiero wiejący nieustannie zimny wiatr. Zbudowaliśmy jeszcze na pamiątkę wieżyczkę z kamieni, pochodzących z dawnej wieży widokowej i ruszyliśmy w dół. Po dotarciu do domu byliśmy wymęczeni i zziębnięci. Nie pomogła nawet gorąca herbata z sokiem malinowym. Przemarzłam do szpiku kości.

Zaczęłam zastanawiać się nad sposobami rozgrzania i wtedy przypomniałam sobie rozmowę z Panią Sandrą sprzed kilku dni, kiedy w gabinetach SPA Dworu Elizy buszowały ogromne maskotki lwów. Próbowały wejść do kapsuły SPA, ale przestraszyły się, że zamokną im pluszowe futerka. Rehabilitantka opowiadała im o kilku programach dostępnych w kapsule: redukujących stres i odprężających, redukujących cellulit, wzmacniających działanie kosmetyków. Zaintrygował nas wtedy program „szkockie przebudzenie” i próbowaliśmy zgadywać, czym różni się przebudzenie w Szkocji od naszego. Nie dowiedziałam się do końca na czym polega, może kiedyś ten program dla Was przetestuję i opiszę. Tymczasem przypomniałam sobie o jeszcze jednym programie, o jakim mówiła Sandra. Zapisałam się na kąpiel w kapsule z programem „naturalne oczyszczenie”. Głównym zadaniem zabiegu jest oczyszczenie organizmu i usunięcie z niego toksyn, ale mi zależało na czymś innym. Pragnęłam ciepła. 
Kiedy przemarznięta weszłam do kapsuły pojawił się przyjemny i co najważniejsze, ciepły deszcz, jakby tropikalny. Temperatura rosła, aż poczułam się ciepło i przytulnie, niczym w saunie. Później pojawiły się na przemian zimne i ciepłe natryski i bicze wodne. Na dodatek środek kapsuły zaczął wibrować, co odebrałam jako delikatny masaż. Odprężyłam się całkowicie i rozgrzałam, a przy okazji wyszłam z zabiegu z „nie swoją” skórą: doskonale oczyszczoną i nawilżoną. Centrum SPA zaczyna mnie powoli uzależniać.

A może planujecie zabieg, który chcielibyście, abym dla Was przetestowała? Dajcie znać, a ja zrobię to z wielką przyjemnością.