Niedawno
świętowaliśmy z mężem siódmą rocznicę ślubu. Sprawdziłam
sobie jak nazywa się siódma rocznica. Okazuje się, że miedziana
lub wełniana. Przestraszyłam się, że jeśli mąż się o tym
dowie, to dostanę w prezencie wełniane skarpety ;-) Do diamentowych
i brylantowych godów jeszcze nam trochę brakuje, wtedy mogłabym
marzyć o biżuterii.
W
romantycznych okolicznościach mąż wręczył mi piękną, ozdobną
kopertę. Kamień spadł mi z serca widząc że skarpety się do niej
na pewno nie zmieściły. Okazało się, że o nazwach rocznic ślubu
mąż nie ma bladego pojęcia i dostałam od niego świetny prezent,
a mianowicie voucher na kurs masażu dla dwojga.
Zarezerwowaliśmy
sobie termin w piękny piątkowy wieczór i wybraliśmy się do Dworu
Elizy. Powitał nas wspaniały chłód panujący w kamiennych,
nastrojowych gabinetach. Doskonała odmiana po upale panującym za
oknami. Przy blasku świec Pani Ewa pokazała nam krok po kroku, jak
powinien wyglądać masaż i na co powinniśmy zwracać uwagę, by
był on maksymalnie przyjemny i przynoszący ulgę napiętym
mięśniom. Szybko okazało się, że to co do tej pory wykonywałam
na mężu i nazywałam szumnie masażem było raczej nieporadnym
„mizianiem pleców”. Niesamowite jak wielu istotnych rzeczy można
dowiedzieć się w ciągu godziny. Teraz już wiem, jaka powinna być
kolejność ruchów, ich natężenie i właściwa technika.
Po
powrocie do domu testujemy i testujemy zdobytą wiedzę, by niczego
nie zapomnieć. W sumie ten mój mąż to sprytna bestia.
Dostałam genialny prezent z którego jestem niezwykle zadowolona,
ale to przecież on ma z tego prezentu najwięcej przyjemności. Na
kim miałabym trenować jak nie na nim?
Przy
okazji sprawdziłam jakie rocznice ślubu czekają mnie w
najbliższych latach. Blaszana, gliniana, cynowa, stalowa... Nie będę
na razie informować męża, że w ogóle rocznice ślubu mają
jakieś nazwy. Oświecę go dopiero na trzydziestą rocznicę –
perłową, później będzie rubinowa, diamentowa... Tylko czy on
wytrzyma ze mną tyle lat?